czwartek, 15 września 2016

Opieka nad dziećmi – jak to robią mężczyźni.

Drogie Panie. Jestem pewien, że wielokrotnie spotkałyście się z memami prezentującymi, tak zwanych ojców doskonałych. Na jednym facet usypiał dziecko grając na komputerze, inne pokazywały mężczyzn śpiących, pozwalających dzieciom malować po sobie. Jeszcze inny miał dziecko na plecach zainstalowane jak klasyczny plecak. Przykładów jest wiele. Można by je mnożyć. Ale z czego to wynika? Tu należy się wyjaśnienie. Piszę ten tekst w imieniu własnym i zaprzyjaźnionych ojców, którzy borykają się z zagadnieniem: weź się zajmij dziećmi. No i dobrze! Dzieci muszą wiedzieć, że poza mamusią istnieją jeszcze tatusiowie. My tatusiowie także chętnie zajmujemy się dziećmi. Tyle, że w nasz własny sposób. I tu zaczynają się schody. Co słyszę najczęściej: weź wykaż jakąś inicjatywę, pobaw się, wymyśl jakąś zabawę, ogarnij… itp… itd… No to wymyślamy. Zabieramy dzieci w miejsca rozrywkowe. Często są to potocznie nazywane „kulki”, place zabaw, czy przejażdżki rowerowe. Dziecko doskonale się bawi, zajmuje sobą, nawiązuje relacje z innymi, podobnymi im dziećmi. W tym czasie ojciec ma szansę pobyć trochę z własnymi myślami. Ogarnąć rzeczywistość kłębiącą się w jego głowie. Zdarza się, że planuje strategiczne działania zawodowe, albo rodzinne. Ma chwilę spokoju. Nie liczę tu przerw na, tato podsadź mnie, zdejmij, on mnie uderzył, chce siku, czy inne przerywniki. Globalnie rzecz biorąc, dzieci same się ogarniają. My jesteśmy instancją nadzorująca zabawę. A że najczęściej jesteśmy znacznie bardziej liberalni, niż mamy (no chyba, że chodzi o nasze córki), to dzieciaki mogą więcej.

Ale dlaczego taka forma spędzania czasu jest z punktu widzenia matek naszych dzieci, bo nie zawsze oznacza to żonę, „słaba”. Otóż, według was, nie angażujemy się w życie dziecka. Nie uczymy go grać na instrumencie, rysować, czy kopać piłki. Nie wpajamy mu tabliczki mnożenia, nie uczymy czytać, nie oglądamy obrazków w książkach. Według waszej wizji naszej opieki nad dziećmi, najchętniej położylibyśmy się na plaży, ogrodzili dziecku teren, od początku wody do metr przed leżakiem i zamknęli je tam na godziny. Tu niespodzianka. Nie! Tak nie chcemy zrobić. Ale chcemy, że nasz syn nauczył się walczyć o swoje. Żeby nasza córka nie dawała wszystkiego wszystkim. Żeby nasze dzieci żyły w symbiozie z innymi stworzeniami swojego wieku. Właśnie dlatego nie lubimy chodzić z dziećmi na spacery podczas których największą atrakcją jest przeskakująca z gałęzi na gałąź wiewiórka. Dlatego, zabawa w przyjęcie nas średnio cieszy,  bo to mało męskie zajęcie jest. Stąd wycieczka do zoo kojarzy nam się wyłącznie z bieganiem od klatki, do klatki. Jasne, są to potrzebne zabawy. Dzieci kochają zoo. Dziewczynki zawsze będą zapraszały rodziców na herbatkę. Synowie będą chcieli grać w piłkę. I my ojcowie, będziemy w każdym z tych momentów ich życia. Tyle, że na wszystko przyjdzie czas. Tak wygląda dojrzewanie naszych maluchów. Najpierw jest tylko matka i jej piersi. Potem odkrywają, że tego wielki koleś jest w zasadzie całkiem fajny. Kolejny etap, to tato pozwala na więcej. Później, z tatą można pogadać o wszystkim. I tak do momentu, kiedy ani mama, ani tato nie będą w stanie zastąpić najlepszego kumpla, czy kumpeli. Na szczęście w moim przypadku na ten czas muszę jeszcze poczekać.
Wracając do czasu teraźniejszego. Zastanawiacie się pewnie, kiedy mamy czas na rozmowy z dziećmi, na bezpośrednie zajęcie się nimi. Mamy. Chętnie je usypiamy czytając im bajki i rozmawiając z nimi. Kiedy zapada cisza i można wreszcie usłyszeć co dziecko ma do powiedzenia. O czym marzy, co mu się przydarzyło w przedszkolu, czy szkole. Wtedy my tatusiowie chętnie spędzamy czas z dzieckiem. W sposób jak najbardziej interaktywny.  A tylko dlatego, że kończy się rywalizacja między rodzicami. Nie ma już destruktorów w postaci innych szkrabów. No i wszystkim dziecko przestaje nas emocjonalnie szantażować. Bo mama nie dała, to idę do taty. Jesteśmy sam na sam z nasza pociechą. 
Osobiście usypiam naszego syna i mamy pewien rytuał. Najpierw młody buduje gniazdo w którym będzie spał. Potem opowiada mi, co to się gdzie wydarzyło, albo kim będzie. Następnie czytamy pierwszą książeczkę, przy której aktywnie komentuje obrazki i treści. Kolejna książka to już więcej powagi i już nie może gadać. Trzecia pozycja już przygotowuje go do zamknięcia oczu. Przy czwartej książeczce zasypia jak mały królewicz. Tato ma święty spokój, mama zajmuje się tym co lubi. Dziecko jest szczęśliwe.


Idziemy do dorosłych. Czasem spotykamy się z zarzutami, że nie wiemy co u dziecka słychać. Jak było w przedszkolu, czy szkole. I tu pojawia się niespodzianka. My, drogie panie, nie potrzebujemy tysiąca słów i miliona pytań, żeby dowiedzieć się czegokolwiek. Zadajemy proste i celne pytania. Nie kluczymy, nie podpuszczamy. Dzięki temu nie musimy godzinę tresować dziecka, żeby powiedziało, czy na wycieczce było fajnie, czy nie. Mam w głowie taki obrazek. Pięć matek. Tyleż samo dzieci w wieku przedszkolny. Mamy rozmawiają. Chwalą się dziećmi, każą im pokazywać czego to się nie nauczyli. Takie małe show,” bo nasze dziecko jest najlepsze”. Kawałek dalej stoi kilku panów z synami. Jeden syn wali innego syna prawym prostym pod żebra. Ryk i wycie. On mnie uderzył. Matka biegnie z piorunami w oczach: jak ty go pilnujesz? Nie wolno się bić. Płynie potok zakazów, nakazów i osądów. A co robią ojcowie bohaterów zdarzenia? Odpowiadają. Zaczął, to dostał. Zostaw ich, zaraz się pogodzą. Nie wtrącaj się między nich. Krew nikomu nie leci. Nie chcą się zabić. To tylko dzieci. Niech się nauczą, że uderzenie boli. Daj mu posmakować efektów zaczepiania innych. Rewolucja? Nie… życie. Raz, drugi, trzeci młody agresor dostanie od rówieśnika za swoje, to następnym razem się zastanowi. A to przyda mu się w przyszłości. Dlatego, my ojcowie, nie rysujemy motylków z dziećmi, nie chodzimy na spacery do nikąd i nie udajemy, że nasze dzieci są najbardziej wyjątkowe na świecie. My je przygotowujemy do radzenia sobie w życiu. A czasem lekcje bolą…






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz